„- Dobrze, że nie ma Cię w domu, bo jestem dziś nieznośna – Baleronowa krnąbrnie wystukała na klawiaturze, tracąc przy tym ze dwie kalorie. Któż mógłby to lepiej zrozumieć, jak nie pan Baleron z Cierpliwych. Zanim wiadomość zawędrowała do jego telefonu Baleronowa zdążyła zasymilować: płatki z mlekiem (cóż, że odtłuszczone), kromkę z dżemem śliwkowym (cóż, że razowy) i omleta (cóż, że na otrębach). Wszystko przed właściwym śniadaniem. W końcu usiadła. (Bo ciężko było jej wstać). Starała się nie myśleć. (Ułatwił jej to przepełniony żołądek). Zamachnęła nogą. (A kalorie poleciały na łeb, na szyję). Udała, że wcale nie zbliża się kataklizm. (Myśl o skondensowanym, słodzonym mleku w puszce). Popatrzyła w końcu na telefon. Czeka. Czeka. I czeka. Popijając pu-erh na wyrzuty sumienia. Patrzy na telefon. Cały wszechświat czeka razem z nią. Jest!! Na wyświetlaczu – Baleron! Cóż za radość! Drżenie serca, potrójnego podbródka i fałd ramion! Boże, co to za empatia!
– Baleronie, gardłowa sprawa! – Baleronowa poszła jak z płatka. – Bo ja chlip chlip… ja już z dziewięćdziesiąt chlip chlip… ważę… buuuuu… chlip chlip… no mówię ci cały kosmos przeciwko mnie chlip chlip!!! Ja głodna jestem… chlip chlip i brzydka przeokrutnie… i samotna jak diabli chlip chlip…
– Dostałaś już okres? – Baleron włożył w wypowiedź całe serce i nadzieję na to, że nie dostanie po łbie.
– Nieeeee…. chlip chlip – odparła osierocona przez fortunę Baleronowa. – Ale jutro dostanę już na pewno – pomyślała z ufnością siódmy dzień z rzędu, smarując orzechowym kremem przedśniadanie numer 2.”
Książek na temat zmagań z nadprogramowymi kilogramami jest wiele. Jedna z nich- „Baleronowa ponad wagą” Anny Ślęzak- spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem i dużym zainteresowaniem. Przyznam, że zakup książki do łatwych nie należał, a to już o czymś świadczy. Z lekkim niedowierzaniem w polską literaturę kobiecą, która w pesymistycznym klimacie zmagań z dużą nadwagą, opisuje przeważnie klęski bohaterek- brak wiary w siebie i wykluczenie ze społeczeństwa, sięgnęłam po tę pozycję. I nie żałuję. Zaskoczyła mnie, przede wszystkim, niebanalnym podejściem do tematu, który interesuje nas wszystkich- diety, dobrego samopoczucia i wiary w siebie.
Baleronowa to sympatyczna trzydziestoletnia kobieta, która walczy z nadwagą. W zmaganiach dopinguje ją mąż- Baleron. Co ważne- bohaterka nie dokumentuje tylko utraty kolejnych kilogramów, nie analizuje tabel kalorycznych. „Baleronowa ponad wagą”, wbrew pozorom, nie jest książką o odchudzaniu, a przynajmniej nie tylko o nim. W krótkich rozdziałach przypominających migawki z życia (podobno pierwotnie powieść była blogiem- ja nie odnalazłam w Internecie żadnych jej śladów)- spotkanie z przyjaciółkami, zakupy, wizyta u sąsiadki. Opisuje swoje zmagania z nadwagą, pms’em, a także sprzeczki z ukochanym mężczyzną. Bohaterka czerpie przyjemność z małych, przyziemnych spraw. Opowieści Baleronowej opisane są w tak zabawny sposób, że ciężko oderwać się od lektury. Zmagania z nadwagą i zbędnym tłuszczykiem opisane są w sposób zabawny, z przymrużeniem oka. Bohaterka znakomicie potrafi żartować z siebie, swojej wagi, związku i relacji z innymi.
„Baleronowa ponad wagą” to lektura w sam raz na chłodne, deszczowe jesienne dni. Lekka, przyjemna i bliska sercu każdej kobiety. Polecam wszystkim tym, którzy są na diecie (byli lub dopiero planują). Liczenie kalorii, skupianie się na cyferkach to nie wszystko- liczy się przede wszystkim dystans do samego siebie– czego sobie i Wam życzę.
„To chyba ten moment, Baleronowo – pomyślała zdemaskowana od wewnątrz, czując pod powiekami tłuste łzy. – To naprawdę możliwe. Katastrofa. Inwazja niepotrzebnej tkanki. Nazywaj to sobie, jak chcesz – kontynuowała przed wiszącym do poziomu kolan lustrem. – Ty po prostu jesteś gruba. I już.”