Uwielbiam zimowe poranki. Latorośl, z uporem czterolatki i wrodzoną skłonnością do częstych awantur, wykonuje wszystkie czynności tak, abym przypadkiem nie pojawiła się w pracy zbyt wcześnie.
Kiedy już stoczymy walkę o kolor majtek, rajstop, gumek do włosów i ogólną stylistykę Latorośli i dojdziemy do konsensusu, przechodzimy do czynności która pojawia się cyklicznie i o której Matka Polka całkowicie zapomina zaraz po wyjściu z bloku. Mianowicie: zamykanie drzwi. Matka Polka robi to już niemal mechanicznie, w zupełnym zamyśleniu (główna myśl: czy na pewno wszystko wyłączyła). W tym czasie Latorośl podziwia piękne kwiaty doniczkowe sąsiadki, stwierdzając, że „listki same opadają bo chyba się schorowały i zestarały”. Zamyślona Matka Polka, którą oblewają już siódme poty bezmyślnie naciska przycisk windy i… zaczyna się. Każdego dnia, każdego poranka, między godziną 7:00 a 7:15, w całym dziesięciopiętrowym pionie, na jednym z lubelskich osiedli słychać krzyk Latorośli. Jak Matka Polka mogła zapomnieć, że naciskanie przycisku do windy to ulubione zajęcie dziecka. Odebrała mu największą przyjemność dnia i ma za swoje. Teraz marzy już tylko o tym, żeby jak najszybciej zjechać na dół i nie spotkać żadnej życzliwej sąsiadki- obrończyni praw dziecka w wieku emerytalnym, która wyjmie zza pazuchy czekoladę (oczywiście gorzką), której termin ważności minął chyba przed wojną.
Droga do Przechowalni jest długa. Trasą, której pokonanie zajmuje mi zwykle 5 min, wleczemy się jakieś 20 minut. Latorośl nie ukrywa, że jeszcze by pospała i z czelnością czterolatki robi matce wyrzuty, że „dzieci tak wcześnie się nie budzi”. Kiedy już udaje nam się dotrzeć do Przechowalni, uśmiech na twarzy mojej Latorośli zanika, a ciało przylega do mojej nogi. W takiej pozycji spędzamy jakieś 15 minut. Matka Polka prowadzi długi monolog, który okazuje się całkowicie bezskuteczny. Latorośl stwierdza, że dzisiaj nie chce zostać w przedszkolu i KONIEC. Próby bezdusznego porzucenia dziecka i szybkiej ucieczki kończą się fiaskiem. Czterolatka to istota równie przebiegła, jak jej matka. Czas więc sięgnąć po niepedagogiczne metody wychowawcze, czyli przekupstwo. A co Latorośl lubi zimą najbardziej? Oczywiście lody. Matka Polka obiecuje więc wyprawę na lody (skrycie licząc na to, że Latorośl o nich zapomni) i szybko ulatnia się z Przechowalni, wiedząc, że i tak jest już spóźniona do pracy.
Na przystanek jedzie na butach, choć przy panujących warunkach, bardziej przydałyby się narty lub deska. Hamuje zaraz za odjeżdżającym autobusem. Następny nie przyjeżdża, bo mróz, bo za dużo śniegu, bo zima zaskoczyła drogowców… Zmarznięta wpada do pierwszego, który nadjedzie i przez całą drogę myśli o jednym: czy aby na pewno zamknęła drzwi. Ale co tam okradziony dom w świetle perspektywy spóźnienia do pracy. Robi szybką kalkulację. W sumie to złota nie ma, oszczędności pod dywanem też. Ale jak pomyśli o swojej ulubionej afrykańskiej lampce czy płytach to…zaczyna spluwać przez ramię. Spluwa przez oba, bo nigdy nie pamięta o które chodziło.
W pracy jest na czas. Wpada zziajana, zasapana i z kolką w prawym boku. Nienawidzi zimy. Nienawidzi miasta zimą.
Obiecane lody chcemy kupić w osiedlowym sklepie- u pani Uli, która zdziwiona patrzy na mnie tak, jakbym poprosiła o jej nerkę do przeszczepu. Odpowiada, że w zimie to ona ma tylko mrożonki do zupy i na patelnię, bo w zimie to lodów przecież NIKT nie je. W tym momencie możecie sobie wyobrazić minę mojej Latorośli. Nienawidzę zimy.